Polski transport publiczny nie taki zły, jak go malują?

Ciągle zdarza nam się narzekać, gdy przez złe warunki pogodowe autobus przyjedzie o kilka, kilkanaście minut za późno, do tego dochodzą ciągle korki albo – jeszcze gorzej – wypadki bądź stłuczki. Spóźnienie w pracy, niezadowolenie szefa i potem długi powrót do domu wśród zmizerniałych, wyczerpanych po całym dniu roboty ludzi. A jeszcze te kontrole biletów… Skandal.

Gdyby jednak dużą grupę Polaków przenieść na jakiś czas do Włoch, prawdopodobnie okazałoby się, że zarzuty wobec polskiej komunikacji miejskiej odeszłyby w zapomnienie już po paru dniach korzystania z transportu publicznego na południu Europy. Właściwie „korzystania”, ponieważ Włosi – jak to Włosi – nie widzą powodu, by się gdziekolwiek spieszyć albo dopilnowywać rozkładów jazdy. U nas byłoby to nie do pomyślenia, że coś nie przyjedzie.

A czego by nie mówić, w słonecznej Italii właśnie tak to działa. Nigdy nie wiadomo, czy autobus lub tramwaj już odjechał albo za ile pojawi się na przystanku i czy w ogóle, bo kto wie, może kierowca zapomniał, a bywa, że i tak się właśnie zdarza.

Ponadto większość Polaków, którzy nie są na bakier z technologią smartfonów, chętnie korzysta z aplikacji jakdojadę lub podobnych, pozostawiając znalezienie drogi, wytyczenie trasy czy obliczenie czasu przejazdu sztucznej inteligencji. Kto choć raz użył tego typu pomocy, z pewnością wie, że potrafi uratować życie. A we Włoszech? Cóż, we Włoszech można zapomnieć o takich dogodnościach. Przy stylu życia tamtejszych mieszkańców trudno oczekiwać, że wszystko będzie jak w zegarku.

Warto dodać, że np. w takim Palermo, a więc stolicy Sycylii, transport publiczny właściwie nie uległ wielkim zmianom od XIX wieku i m.in. bryczki są jednym ze środków miejskiej lokomocji.